Requiem dla "Groszowic" część 2 aktualizacja 23 listopada 2008
artykuł zaczerpnięty z czasopisma "Beczka" 7/2008
autor HAJOT
na zdjęciu zakładowa straż pożarna 29.01.1946
W Szkole Przemystowej Cementowni Groszowice wyuczyłem się zawodu ślusarza i w czerwcu 1951 przeszedłem, jak to się wtedy mówito "z marszu" do prac w warsztacie mechanicznym cementowni. Tam się okazało, że wiedza zdobyta w szkole byta wprawdzie przydatna w warunkach warsztatowych, lecz w utrzymaniu ruchu maszyn i urządzeń królowały takie wymyślne "urządzenia" jak barbóra (młot kowalski), szwajsaparat (palnik acety-lenowo-tlenowy), brecha (łom) i flaszenzug (wciągnik łańcuchowy lub linowy), z którymi w szkole niewiele mieliśmy do czynienia.
Jako mtody "fachowiec" przydzielany bytem do różnych brygadzistów, od których musiatem się uczyć posługiwania wymienionymi wcześniej narzędziami. Na warsztacie niepodzielnie panowały klany rodzinne, co zresztą było objawem pozytywnym. Do mistrza włącznie były to rodziny "od zarania dziejów" związane z cementownią. Któż nie zna nazwisk Okos, Sbielut, Czampel, Wotzlawski, Kondziela itd. To na ich barkach spoczywał obowiązek utrzymania maszyn i urządzeń w stanie bezawaryjnym.
Kierownictwo cementowni, jak również poszczególnych jej wydziałów, składało się w latach 40. i 50. z członków grup pionierskich z Zagłębia, przede wszystkim z cementowni Grodziec i Szczakowa.
Znaczącą rolę w życiu zakładu odgrywał "aktyw społeczno-po-lityczny", który inicjował modne wtedy zobowiązania produkcyjne, organizował masówki, nadzorował współzawodnictwo i o wszystkim donosił tam, gdzie trzeba, czyli był wydłużonym ramieniem proletariackiej władzy. Jednak niektórzy członkowie tego aktywu, bazując na tradycjach przedwojennej KPP lub KPD, byli bardzo pomocni w problemowych sprawach pracowniczych, gdyż ochrona pracownicza istniała wtedy tylko na papierze.
Wraz z innymi kolegami zostałem w ramach tak zwanego "awansu społecznego" przeniesiony do pracy w administracji, czyli, jak się wtedy mówito, w biurze. Uprzedzając kpiarskie uśmie chy niektórych czytelników (A to zaś jeden z tych, co to nie ma tura, lecz chęć szczera... itd.) chciałbym dodać, że prawie wszyscy z tzw. awansu społecznego uzyskaliśmy konieczne wykształcenie i to nie na skróconych kursach lub WUMUu lecz w pięcioletnich szkołach wieczorowych.
Tak więc poznałem kulisy pracy biurowej, najpierw w dziale planowania, co dało mi pewien ogólny pogląd na zagadnienia zakładowe, produkcję, koszty, remonty, zatrudnienie, i stwierdziłem, że rację mieli ci, którzy już wtedy twierdzili, że planowanie to czas stracony. "Prawo Parkinsona" było wszechwładne.
Później pracowałem w działach technicznych. Naśladując niedoścignione wzory radzieckie przyjęto np. planowanie wewnątrz zakładowe, w którym każdy wydział miał zadania wyznaczone na dni i zmiany, a to zarówno w sferze planowania jak i realizacji zadań - wtedy mówito się "wykon planu zmianowego, dziennego, dekadowego, miesięcznego". Do Komitetu Powiatowego PZPR składało się tzw. dekadówki. Były to telefoniczne meldunki z wykonania dziesięciodniowych zadań.
Produkcja towarowa cementowni składała się z różnych asortymentów - klinkieru na zbyt, cementów różnych marek, energii elektrycznej. Podawano więc te asortymenty ilościowo każdy oddzielnie, a następnie łączną wartość produkcji w tzw. cenach niezmiennych, tj. z 1937 roku.
Pewnego dnia zaszła w Komitecie Powiatowym jakaś zmiana personalna i po podaniu, jak zwykle, ilości poszczególnych asortymentów i łącznej ich wartości, towarzysz z drugiej strony domagał się podania łącznego wykonu ilościowego. Na moje tłumaczenie, że nie można dodawać kilowatogodzin energii elektrycznej do ton cementu, ani nawet ton cementu do ton klinkieru, domagał się, bym jednak dodał, a gdy dodałem, to jeszcze mnie pochwalił: "a widzicie towarzyszu, jednak to szło". Taki byt wtedy poziom intelektualny niektórych, bądź co bądź decydentów. Drugi raz takiego dodawania nie żądano, bo byt tam już ktoś inny.
W zakładzie byta też komórka Urzędu Bezpieczeństwa. Byt to Referat Ochrony Przemysłu, który mieścił się w pokoju 49 starego biurowca i dlatego znany byt pod nazwą "fala 49". W pierwszych latach po wojnie nie zakłócano jeszcze audycji zachodniego radia. Stacja zakłócająca stanęła w Winowie dopiero w latach 50., a wcześniej Polskie Radio nadawato audycję "fala 49" (od roku rozpoczęcia nadawania), która miała być antidotum na impe-rialistyczne audycje rozgłośni RIAS, BBC itd. Nadawano "wiadomości prawdziwe czy nie, ale zawsze dobre" jak określił to satyryk, parafrazujący znany slogan "Głosu Ameryki - Głos Wolnej Polski" (Dobre czy nie, ale zawsze prawdziwe!).
Utrapieniem tamtych czasów byto permanentne wypełnianie wielostronicowych kwestionariuszy osobowych, w których jednym z najważniejszych pytań było: "Czy masz krewnych za granicą, gdzie, od kiedy i czym się zajmują?" Niektórzy się z tym pokrewieństwem kryli, ja natomiast, zgodnie z ósmym przykazaniem, każdorazowo skrupulatnie wymieniałem cate, dość liczne pokrewieństwo na Zachodzie, co wprawdzie zamykało dość dtugo drogę do jakiegokolwiek awansu, lecz z drugiej strony uchroniło mnie od zbyt natarczywego nagabywania o wstąpienie do partii, czy też w szeregi obrońców bezpieczeństwa państwa.
|